Monthly Archives: Styczeń 2014

171. O ‚Rose Madder’ po angielsku

Patrząc w przeszłość sam nie mogę uwierzyć w to, że w zamierzchłych czasach, czyli pod koniec gimnazjum, kompletnie nie umiałem języka angielskiego. I przez kompletnie dokładnie mam to na myśli – dla mnie present simple czy past perfect to było to samo, bo po prostu o żadnym z nich nic nie wiedziałem. Pojedyncze słówka się nie liczą – kto nie zna cool, good, sex czy uniwersalnego w każdej sytuacji fuck. Więc moja wiedza w tamtym momencie była aż tak ograniczona, a teraz oo prostu nie potrafię sobie wyobrazić stanu, w którym nie potrafiłbym zrozumieć angielskiego i się nim nie porozumieć.

Zaczęło się od samodzielnej nauki, aż rozwinęło się do studiowania filologii angielskiej i do zamiaru bycia tłumaczem w najbliższej przyszłości, jeśli tylko los na to pozwoli. Cała ta część mojego życia – ta bardziej angielska – trwa już jakieś siedem lat, ale do tej pory mam wielkie wątpliwości związane z moimi umiejętnościami związanymi z językiem angielskim, z jego posługiwaniem się, z zasobem słów jakie posiadam, z jakością mojej gramatyki i z wszystkim innym co jest z tym związane. Dlatego przez kilka lat skradałem się jak kujon do najładniejszej dziewczyny w klasie do tego, żeby chociaż spróbować przeczytać całą książkę w języku angielskim, bo po prostu obawiałem się, że nie podołam.

W końcu przekonałem sam siebie do tego, żeby to zrobić, a do tego poniekąd sam siebie do tego zmusiłem, żeby nie znaleźć żadnej wymówki, bo dodałem to jako jeden z punktów w mojej próbie na przewodnika (wiecie, taki stopień instruktorski w harcerstwie). Jakiś czas temu udałem się do naszej głównej włocławskiej biblioteki, zanurzyłem się w dział książek obcojęzycznych i wśród mało bądź w ogóle nie interesujących tytułów znalazłem książkę jednego z mojego najbardziej ulubionych autorów, Rose Madder. Autorem oczywiście jest nie kto inny, a Stephen King.

Zajęło mi to dużo czasu, bo najczęściej było tak, że czytałem średnio 20 stron na tydzień z racji nawału pracy i innych obowiązków (który też sprawia, że na stronie piszę w takiej a nie innej częstotliwości), ale podczas świątecznej przerwy dużo nadrobiłem i potem było już z górki. Przede wszystkim książka jest świetną psychologiczną pozycją, w którą zaplątane są – pojawiające się rzadko i subtelnie – wątki paranormalne i całość skupia się na kobiecie, która była wręcz terroryzowana w domu przez swojego męża – policjanta – ale pewnego dnia mówi sobie dość i ucieka. Stephen King potrafi w świetnie wejść w psychikę tak dwóch różnych od siebie postaci, narracja perspektywy każdej z nich jest zupełnie inna i ona sama nadaje charakter postaci, o których czytamy. No po prostu ten człowiek jest pod tym względem mistrzem.

Co jednak z językiem angielskim, czy było tak strasznie, żeby tyle się tego bać? Zdecydowanie nie. Byłem wręcz zdziwiony jak lekko i przyjemnie szła mi lektura, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że gdybym sięgnął do mojego ulubionego Władcy Pierścieni to na pewno miałbym problemy z racji rozbudowanego języka, jakiego używał Tolkien. Z drugiej jednak strony myślę, że teraz podjąłbym się nawet tego; owszem, są słowa czy stwierdzenia, których nie znałem, ale większość z nich poznawałem z kontekstu od razu poszerzając zasób swojego słownictwa. W zasadzie trzy razy sprawdzałem znaczenie jakiegoś słowa, bo za cholerę nie mogłem się domyśleć o co z nim chodzi, więc całość – w zasadzie cały ten eksperyment, bo tak się czułem – oceniam jak najbardziej pozytywnie. Nie ma się czego bać!

I słowem zakończenie polecam wszystkim czytanie książek w języku oryginalnym, bo odbiór tegoż jest wtedy… Lepszy? Pełniejszy? Na pewno bardzo ciekawy.