Monthly Archives: Kwiecień 2013

132. O rowerach

Był taki moment moje dzieciństwa, w jego dość zamierzchłych czasach, kiedy do rowerów czułem niepokonywalny dystans i pewnego rodzaju strach przed obcowaniem z nimi. Śmiem twierdzić, że mogło to wynikać z ciągłego łamania znanej reguły, według której nigdy nie zapomina się jak powinno się jeździć na rowerze. Ponieważ zawsze gdy co roku robiło się cieplej i już nie wypadało jeździć z dwoma bocznymi kółkami doczepionymi do roweru, wsiadając na mój kołowy pojazd musiałem uczyć się jeździć od podstaw. Nie trwało to nie wiadomo ile, ale jednak kojarzy mi się, że za każdy razem na początku zakrawało to u mnie na mękę, to ciągłe uczenie się i niepowodzenie w tym uczeniu. Zawsze lamusem byłem, jestem i będę.

Miałem też kilka przygód rowerowych będąc młodszym, chociaż ze strachu i niepewności starałem się na początkach mojej kariery cyklisty jeździć nad wyraz spokojnie i bez zbędnego szarżowania. Nie wiem ile ich dokładnie było, ale doskonale pamiętam jeden z wypadków, który z niewiadomych przyczyn utknął nienaruszalnie w mej pamięci i wciąż to pamiętam. Mianowicie jechałem sobie w pobliskim parku nazwanym od takiego jednego Łokietki, piękna, wyboista prosta, a następnie skrzyżowanie – jedyne opcje do wyboru to prawo i lewo. Wybrałem prawo. Jednak wybrałem to prawo tak niefortunnie, bojąc się tak naprawdę chyba zbyt mocnego skręcenia kierownicą z równoczesnym kontrolowaniem hamulca (a to był BMX, hamowanie pedałami!) poszedłem po bardzo szerokim łuku i po prostu wjechałem w krzaki stojące naprzeciwko wyjazdu z poprzedniej prostej. To była trauma. A do tego zgubiłem przedni odblask…! Jak być lamusem to na maksa.

Jednak po jakimś czasie jazda rowerem przestała być już smutną i straszną koniecznością, której naprawdę mocno nie lubiłem, i nawet nie wiem kiedy nastąpił ten moment, czy może seria momentów, które by to spowodowały. No po prostu jazda na rowerze stała się miłą i ciekawą formą aktywności fizycznej, bo dochodził do tego wiatr we włosach i zawrotne prędkości w zakrętach. Jestem człowiekiem ostrożnym, więc więcej wydarzeń wypadkowych mi się raczej nie przytrafiało, oprócz małego incydentu, kiedy to u rodziny na wsi mieliśmy podjechać jedynie kilkadziesiąt metrów do lasu z materiałami do pewnej gry, którą mieliśmy wykonać i po prostu za dużo rzeczy w rękach miałem, więc jak noga umsknęła mi z jednego z pedałów, to nie miałem czego się podtrzymać, upadłem kroczem na ramę i wykonałem ładne salto trzymając kurczowo udami rower, który trochę się nieładnie wygiął. A ja rozwaliłem sobie bodajże kolano. Tak czy siak, było trochę krwi. Tak, lamus to ja.

A temat ten poruszam właśnie teraz, bo przede wszystkim zrobiło się ciepło, a do tego zmotywowało mnie do tego, coby zakupić sobie w końcu nowy rower, który nadawać się będzie do użytku normalnego, ale przy okazji nie będzie odwalał numerów, jak mój poprzedni. Tako też się stało, wszedłem w posiadanie nowej bryki i postanowiłem sobie jeździć rowerem najczęściej jak to tylko możliwe – a bo i lekką oponkę po Turcji wciąż staram się zrzucić jakoś, tudzież uformować w jakiś ładniejszy kształt. Nie wiedziałem jednak, że wraz z tym przyjdzie jednak inny aspekt, czyli zdobycie jakiejś tam małej (ale jednak!) wiedzy technicznej dotyczącej budowy i działania roweru. Do tej pory nie interesowało mnie to w ogóle, bo zajmowała się tym inna osoba w moim domu, ale w końcu uznałem, że odkręcanie przedniego hamulca, bo jest niebezpieczny, z moim stanem wiedzy nie wygląda już profesjonalnie, więc wiedzę zacząłem zdobywać sam. Nie jest ona wielka, ale wystarczająca, żeby zrozumieć działanie kilku elementów, które sprawiały na początku pewne problemy. Jupikajej!

Jednak i tak pewnie jestem lamusem, a do tego jestem nieporadnym człowiekiem i piszę bzdury, bo przecież i tak na początku ustawiałem rower z pomocą, bo bałem się, że sam coś rozwalę.

————————————————-

Zapraszam serdecznie na mojego Twittera – KLIK!