Monthly Archives: Grudzień 2013

168. O ‚The Amazing Spider-Man’

Bałem się tego niesamowicie. Oj, bałem się, bałem. Bałem się niesamowicie obejrzenia filmu The Amazing Spider-Man, drugiego w tym wieku filmowego podejścia do opowiedzenia historii człowieka pająka – wcześniej była to trzyczęściowa seria, w której rolę tytułową grał Tobey Maguire. Skąd te obawy? Owe pierwsze podejście było całkiem dobre (no, trzecia część może była dyskusyjna), a do tego od lat 90. (czyli wtedy, gdy serial animowany o Spider-Manie puszczany był w Jetixach i innych Fox Kidsach) człowiek pająk był moją ulubioną postacią fikcyjną zajmującą się profesjonalnie superbohaterstwem. Zmieniło się to, gdy zacząłem czytać aktualnie wydawane komiksy z tą postacią (jakie ciekawe jajca tam można znaleźć już kiedyś pisałem), a do tego Marvel został przejęty przez Disneya. Także widząc zwiastun nowego podejścia do Spider-Mana zacząłem się obawiać o niezbyt poważne podejście do tematu…

Wczoraj jednak w końcu nadszedł moment na zapoznanie się z tą pozycją, jako iż była kolejna na liście filmów, które ostatnimi czasy nadrabiam. Kilka chwil przed włączeniem startu nagromadzenie niepewności urosło do niebagatelnych rozmiarów, ale w końcu się udało. Co z tego wynikło? Coś zupełnie niespodziewanego. Okazało się, że nie dość, iż The Amazing Spider-Man jest definitywnie lepszą filmową adaptacją przygód tego superbohatera niż wcześniejsza trylogia, ale do tego jest to film, który jest po prostu naprawdę dobrym filmem, który trafiłby nawet do tych, którzy komiksy wciąż uważają za bajeczki do dzieci, bo swoją przygodę z nimi skończyli na Kajko i Kokoszu.

Zacznijmy od tego, że aktor, którego wybrano do zagrania głównej roli, czyli Andrew Garfield, świetnie się wpasował w postać Petera Parkera. Nie jest to taki ciapowaty gościu, jakiego wykreował Maguire, jednak jest to prawdziwy nastolatek z wielkim talentem, zagubiony w świecie, nieśmiały, ale nie jest ciapowaty i strasznie nieporadny. Widzimy prawdziwego nastolatka, który reaguje prawdziwie na to wszystko co dzieje się wokół niego, a najciekawsze są jego relacje z niejaką Gwen Stacy (jeśli ktoś się zastanawia czemu nie było nigdzie Mary-Jane Watson niech przeczyta sobie pierwsze komiksy ze Spider-Manem; tak około ponad 120 tych pierwszych), dla których warto oglądać film tylko i wyłącznie z oryginalnym dźwiękiem, bo dialogi są fajnie zbudowane. Tutaj też warto wspomnieć o humorze – nie raz zaśmiałem się sam do siebie. A wiadomo – lub nie – że Spider-Man zawsze rzuca jakimiś potencjalnie zabawnymi tekstami, czego nie było czuć w poprzedniej filmowej wersji.

Co do samej fabuły to oczywiście ciekawie wykorzystano elementy z kanonu komiksów o Spider-Manie, zwłaszcza że tym razem naprawdę poruszono wątek Gwen Stacy (jeśli nie chcecie sobie spoilerować następnych części filmów to nie sprawdzajcie któż to taki). Pojawił się też wątek rodziców Petera, który połączona z losami Curta Connorsa, co łączy się powoli z dużo większymi wydarzeniami na przyszłość związanymi z Normanem Osbornem (Green Goblin chyba się pojawi, a wtedy wątek Gwen Stacy… No, no) – czyli fabuła jest składna, widać że jest plan na przyszłość i tutaj też jestem skłonny oddać wyższość nowej wersji nad starszą.

The Amazing Spider-Man pokazał, że można zrobić naprawdę dobry film nawet jeśli jest na podstawie dziecinnych komiksów (czego mogliby się nauczyć przy robieniu Thora czy Wolverine’a). Udowodnił też, że nie ma tendencji przy takich filmach do wyolbrzymiania mroku, bo nie do każdej postaci to pasuje (w przypadku Nolanowskiej trylogii o Batmanie akurat było to konieczne, bo to jest taka postać) – TASM momentami jest filmem zabawnym, momentami poważnym, momentami nawet wzruszającym, a czasami nawet zaskakującym. Po obejrzeniu tego filmu już teraz nie mogę doczekać się nadchodzącej drugiej części i niezmiernie żałuję, że Marvel ostatnio dużo gorzej radzi sobie z komiksami niż z filmami…