Monthly Archives: Marzec 2013

123. O niedoformułowanych ‚sFormułowanych’

Nie ma wódki bez procentów, tak jak i nie ma życia bez błędów. Jak tej pierwszej części w sumie pewien nie jestem, ponieważ ludzie to ludzie, a wynalazków rąk ludzkich nie da się do końca ogarnąć i przewidzieć, tak druga część tego stwierdzenia jest dla mnie stuprocentowo pewna. Ja wiem, że są ludzie idealni, którzy uważają, iż żadnych błędów w swoim życiu nie popełniają, a i niech trwają w tym swoim naiwnym przekonaniu przez dalsze lata swojego życia, ciekawe ile w nim osiągną.

Lecz nie o to dzisiaj chodzi. Jako iż można uznać mnie za jednego z miliardów aktualnie żyjących przedstawicieli gatunku ludzkiego, jestem jednym z tych, którzy w swoim życiu popełniają błędy, mniejsze czy większe. Zdarzyło mi się nie raz; są takie, których popełnienia nie żałuję już tak bardzo, choć dały mi jakąś przydatną lekcję, a są i takie, które nawet niewiele zmieniły w moim życiu, ale wstyd odczuwany przy przypominaniu ich sobie jest nieporównywalnie większy. W sumie nie wiem do której z tych kategorii zaliczyć błąd (serię błędów? porażkę?), z którego spowiadać się będę w tym tekście, ale też to nie jest moim głównym celem. Najbardziej chciałbym to po prostu z siebie zrzucić, albo po prostu w miarę na głos, korzystając z prądów internetowych, wypowiedzieć kilka słów na ten temat.

Był to rok 2009, definitywnie jego pierwsza połowa, ponieważ pewien plan pojawił mi się w głowie z racji wyścigu Formuły Jeden o GP Chin, a wtedy już ten wyścig rozgrywany był na początku sezonu. O co chodziło? No cóż, sporty motorowe w naszych polskich mediach zawsze były traktowane jako zło konieczne, a informacje na ich temat były przekazywane w niedopuszczalny sposób. Niesamowite niedomówienia, nieprofesjonalizm, przekłamania, nie trzymanie się faktów, tylko puszczanie swojej fantazji na wiatr… Ale cóż się dziwić, kiedy sam sposób puszczania wyścigów F1 na Polsacie był skandaliczny, ponieważ z transmisji najważniejszej serii wyścigowej na świecie robiono farsę i kabaret. Nie mówiąc już o innych ważnych, międzynarodowych sportach motorowych, o których informacji po prostu trudno było się doszukać w programach traktujących o sporcie. Zamiast znaleźć balans pomiędzy pokazywanie sportu z wysokiej półki, sportu z niższej i raportu o polskich osiągnięciach w różnych zmaganiach, to osoby odpowiedzialne za przekazywanie wiadomości o sporcie pomijały (ba, wciąż pomijają!) przekazywanie ludziom informacji z tego, co się dzieje na świecie. I tutaj już nie tylko o sporty motorowe chodzi.

Pewnego więc dnia, już do cna wzburzony tym jak w Polsce media traktują sporty motorowe – i te przekazujące informacje, a i te bezpośrednio transmitujące zawody – postanowiłem, że trzeba się za to w końcu wziąć, bo taka rzecz jest niedopuszczalna; żeby po pierwsze wytykać i poprawiać błędy popełniane przez media; ułatwić ludziom dostęp do informacji o sportach motorowych, pokazać im przede wszystkim czym te sporty motorowe są, ponieważ temat to nie jest łatwy, a i trzeba mieć trochę wiedzy, żeby czerpać z tego przyjemność; a i żeby tym ludziom, którzy w sportach motorowych siedzą już jakiś czas i po prostu to kochają, żyło się w tym kraju lepiej – bo czemu by nie lobbować wydawnictw to wydawania w naszym kraju chociażby książek dotyczących wyścigów wszelkiej maści? Przecież na świecie takich pozycji jest multum! Owszem, w wielkim skrócie myślowym w jakim to teraz przedstawiłem, wygląda to trochę za bardzo buntowniczo, a zbyt mało treściwie, ale inaczej teraz nie mogę. Po prostu celem tego co pojawiało mi się wtedy w głowie było uczulenie ludzi oraz mediów na jakość i sposób pokazywania informacji na temat sportów motorowych – co w sumie byłoby pierwszym krokiem w ruszeniu całego łańcucha wydarzeń pokazującego brak profesjonalizmu mediów ogólnych w pokazywaniu informacji na jakikolwiek temat, bo nie tylko sporty motorowe w Polsce przez media cierpią.

Pomysł szalony, a jak. Postanowiłem zebrać grupę ludzi, która pomoże mi w ogarnięciu całości projektu. Początkiem miałyby być badania rynku, rozmowy z ludźmi na ten temat, czego w mediach o sportach motorowych brakuje, jakich pozycji na pułkach w księgarni ludzie oczekują; wyrobienie własnej marki, pokazanie się światu poprzez pisanie to tu, to tam, kontakt z samymi mediami, żeby zobaczyli, iż są ludzie, którzy monitorują ich pracę, a nawet zdolni są im pomóc w osiągnięciu lepszej jakości. Odzew był przeróżny, jednak większość głośnych głosów przyklaskiwała koncepcji, chociaż i im wydawała się ona dość utopijna, mimo dość ciekawego celu. Pojawiły się także głosy mówiące, że to się na pewno nie uda – ale co szkodziło spróbować? Musiały się także pojawić głosy pełne entuzjazmu, które – niestety – bardzo mnie zaraziły i straciłem swoją czujność oraz umiejętność jako takiego twardego stąpania po gruncie.

Po publicznym ujawnieniu moich planów i założeń, na forum o F1, z którym jestem od prawie sześciu lat, do tworzonej przeze mnie grupy chęć dołączenia zgłosiło coś około piętnastu osób. Tak, tutaj był chyba największy błąd jaki w tej sprawie mogłem popełnić – zamiast sam zacząć powoli coś grzebać, tworzyć podstawy, a potem przekazać swoją wizję kilku osobom, stworzyć kameralną na początku grupę i powoli się rozrastać, dopuściłem do stworzenia projektu na zasadzie kto chce, niech dołączy, będzie fajnie. Zamiast najpierw coś stworzyć zebrałem przypadkową grupę ludzi do wielkiego w założeniu projektu, który był dopiero bardzo szkicowo rozrysowany na kartce. Cóż z tego wynikło? No właśnie nic.

Bardzo długi czas zajęło ustalenie jakichkolwiek szczegółów dotyczących czegokolwiek. Wszyscy na początku gotowi do boju, chętni do walki… Ale i tak głównym problemem przez te miesiące tworzenia projektu było założenie strony internetowej będącej wizytówką naszej działalności. Bez tego wiele osób nie chciało ruszyć, a końcem końców owa strona nigdy nie została utworzona ani nigdy nie ruszyła i nie zadziałała, mimo tego, iż wykupiona była już domena sformulowani.pl. Tak, czyli kolejna rzecz, którą zrobiona na zaś i bez sensu – bo po co mieć domenę skoro nie ma co na nią wstawić? Owszem, kolejny błąd z mojej strony, ponieważ jako osoba jakoby zarządzająca całym przedsięwzięciem dałem takim błahostkom przewagę nad całą resztą. Było czekanie na stronę, na jakiekolwiek działania, ale problemem było to, iż po prostu entuzjazm zmalał. Mi także. Entuzjazm i chęć pracy malały z dnia na dzień, bo po prostu nic się nie działo, nic nie chciało ruszyć. Jak to napisałem podsumowując, na tym samym forum, porażkę projektu – niestety, powstało za dużo zależności, uzależniało się to wszystko od różnego rodzaju rzeczy (np. logo, strona…), które powinny być raczej na drugim miejscu.

Co pozostało po tym projekcie? Chyba tylko trzy rzeczy, które zostały zrobione – nazwa (na którą wpadły osoby niezwiązane z projektem, o ile pamięć mnie nie myli), faktura za domenę (wygasła po roku, ale nawet wchodząc na stronę nie było tam żadnych treści) oraz logo (które niestety zaginęło gdzieś w odmętach komputerowych kabelków i innych stworków, a było naprawdę ciekawe i szkoda, że już go nie mam; nie, nie mojego autorstwa). Tak, to tyle dokonali sFormułowani. Po kilku odezwach, hasłach i obietnicach tym po prawie roku funkcjonowania mogliśmy się pochwalić. Pozostały też wyrzuty sumienia, iż po tak walecznych okrzykach, które wyczyniałem, projekt którego przedstawicielem byłem okazał się być zwykłym pośmiewiskiem i synonimem nieudacznictwa. Tak, do tej pory czuję się z tym źle, a i pewnie niejeden do tej pory patrzy na mnie z przymrużeniem oka i wcale takim ludziom się nie dziwię – z dużej chmury mały deszcz. W konkretnym środowisku zrobiłem z siebie pośmiewisko.

A wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Że to mogło się udać. Może niekoniecznie dokładnie według wstępnych założen, ale na pewno coś z tego mogło być. Ja jednak muszę wciąż bić się w piers, że po prostu popełniłem serię błędów decyzyjnych oraz organizacyjnych, przez które mój własny plan nie mógł odnieść żadnego, choćby najmniejszego, sukcesu. To z mojej winy sFormułowani stali się farsą, a nie poważnym przedsięwzięciem, z którym miało się liczyć. Była to dla mnie naprawdę spora lekcja, którą trzeba było przyjąć na siebie i iść dalej, tak też zrobiłem. Przepraszam jednak za to jak to się zakończyło.

W tym momencie powinienem napisać, że nauczony na własnych błędach reaktywuje projekt z nowym podejściem, z nową organizacją. Jednak nic z tego. Oj tak, chciałbym stworzyć coś wartościowego w tym temacie, chciałbym… Ale nie. A na pewno nie teraz. To potrzebuje dużego planowania, czasu i zaangażowania, a do tego odwagi – Kto z Was w takiej sytuacji podjąłby się takiego ruchu? Ja, póki co nie. A nawet jeśli kiedyś znów zechce się za to wziąć – dowiecie się o tym ostatni, kiedy już coś będzie zbudowane, kiedy będę miał fundamenty. Póki co nie mam nawet materiałów budowlanych na nie. I nie wiem czy kiedykolwiek mieć będę…