Monthly Archives: Lipiec 2012

59. O ‚The Dark Knight Rises’

<- poprzedni tekst o filmach

Czekałem na ten film całkiem sporo. Może nie pełne cztery lata od premiery drugiej części filmowej spojrzenia na Batmana przez Christophera Nolana w postaci trylogii, The Dark Knight, ponieważ obejrzałem go dość późno (dwa lata temu?), jednakowoż moje oczekiwanie i tak było ogarnięte niecierpliwością. Wszystko to podsycane różnymi informacjami z planu, czy to trailerami, ale wszystko to jednak starałem trzymać na uboczu, żeby nie zepsuć sobie zabawy podczas seansu ostatniej części – jak to się skończy? czy Bane, główny antagonista Batmana w tej części, złamie go (dosłownie!) jak to było w kultowej komiksowej historii z lat 90. z jego udziałem? czy zapanuje chaos i nie będzie Batmana, czy znajdzie następcę, czy może po prostu Bane nie wygra, a Bruce będzie kontynuował swoją schedę…?

No cóż, te wszystkie pytania pojawiały się w mojej głowie po obejrzeniu dwóch pierwszych części, które z resztą obejrzałem zanim wsiąkłem w świat komiksów DC (które czytam od roku; polecam run Scotta Snydera w serii Batman, znakomita historia z niejakim Court of Owls, a w październiku planowany powrót Jokera, który rok temu odciął sobie twarz i zniknął…); szczerze, to tak naprawdę filmowa interpretacja historii tego superbohatera mnie do niego przekonała, bo zawsze jednak uważałem, że nie może on być interesujący, zwłaszcza po zobaczeniu starszych filmów z Batmanem. Nawet tych pierwszych dwóch – tak, jak dla mnie były odpychające. Jednakowoż bardziej współczesna wersja przygód Człowieka Nietoperza spodobała mi się niesamowicie – i z racji świetnego superbohatera, a także głównie z tego powodu, iż były to bardzo dobre, bardzo porządne, wciągające filmy z niesamowitymi kreacjami aktorskimi.

Dlatego też, moi drodzy, nie musicie znać mitologii Batmana, żeby obejrzeć całą trylogię Nolana. Jest to historia stworzona przez właśnie tego reżysera, historia opierająca się na komiksowej mitologii mającej już jakieś 70 lat historii, wykorzystująca postacie i zdarzenia tam się pojawiające, ale zinterpretowane na inny sposób. Wiecie, tak jak ze sztukami teatralnymi – Nolan po prostu zmienił to wszystko co otrzymaliśmy w komiksach na swoją własną historię ułożoną w zamkniętą trylogię.

Dlatego też na The Dark Knight Rises nie można iść nie znając poprzednich części. To znaczy, w sumie można, ale raczej wtedy to już nie to samo…

No dobrze, może już przejdę do podzielenia się swoją opinią na temat samego filmu, bo wstęp wyszedł mi przydługi. Zacznę od tego, iż to nie jest film dla wszystkich, ale tak jest w sumie ze wszystkim. Nie każdy musi przepadać za filmem, który łączy w sobie akcję, spiski, dramat, twisty fabularne, itp. Bo tym jest ten film; z resztą najlepiej jest jak powiem, że to po prostu typowy film Nolana – i to powinno być wystarczającą rekomendacją i recenzją tego obrazu samo w sobie.

Powiem tak – chyba nigdy nie wyszedłem z kina tak zadowolony, podekscytowany, wstrząśnięty… Tyle emocji we mnie to wzbudziło! Ostatnia część o Batmanie autorstwa Nolana znakomicie wpasowała się w całą trylogię, podejmując wątki dwóch poprzednich części, rozwijając je i kończąc zamykając całość. Widać, że wszystko co widzimy w TDKR jest logiczną wypadkową kluczowych wydarzeń z poprzednich części. No i sama treść… Dzieje się sporo, jest kilka momentów, które sprawiają, że robi się duże oczy (no, ja robiłem, aż Ewa się ze mnie śmiała), albo przechodzą ciarki po całym ciele (oj tak; muzyka w połączeniu z wieloma scenami; a także brak tej muzyki ukazujące beznadziejność sytuacji w przypadku pierwszego pojedynku Batman-Bane)… Jak dla mnie, filmowy majstersztyk jeżeli chodzi o ten typ filmów. Ostatnimi czasy jak wychodziłem z kina to wychodziłem albo spokojnie, albo po prostu byłem lekko zażenowany (Avatar…?). Tym razem nie mogłem wyjść z podziwu po przeszło dwu i pół godzinnym seansie (…!) aż do momentu zaśnięcia. Wielka sprawa.

Poza tym kreacje aktorskie – oczywiście Bale jako Bruce/Batman sprawił się bardzo dobrze, w każdym wydaniu; czy to wyniszczony człowiek po przejściach, czy to człowiek złamany bez nadziei, czy to walczący o wszystko obrońca obywateli Gotham. Znów wielką rolą popisał się Michael Caine, który wcielił się w rolę Alfreda i brał udział w kilku mocno dotykających odczucia scenach (no, w pewnym momencie prawie uroniłem kilka łez, ale uznałem, że przy Ewie nie wypada płakać na filmie o człowieku przebierającym się za nietoperza). Świetnie zagrana Selina Kyle/Catwoman, Bane, Blake, Fox… Aktorzy wykonali kawał genialnej roboty i chwała im za to.

I na tym by się kończył odbiór filmu, gdyby jeszcze nie kwestia wzięcia pod uwagę korzeni postaci Batmana. Film sam w sobie okazał się rzeczą genialnie zrobioną i nawet dla osób nie znających mitologii Człowieka Nietoperza okazałby się bardzo dobrym obrazem. Jednak dla osób jak jak, czytających komiksy, podczas seansu znalazło się wiele smaczków, które wręcz wprowadzały w mentalną ekstazę. Czy to Bane mówiący Now I will break you, czy dziecko pewnego antagonisty, który pojawił się wcześniej w trylogii, czy końcowe sceny z Blake’iem… No cóż, dla komiksiarzy ten film jest naprawdę niesamowitym kąskiem. Czymś pięknym.

Czy warto iść? Nie wiem czy trzeba zadawać w ogóle takie pytanie. Dla tych co lubią takie kino – warto. A najbardziej warto dla tych, którzy przejechali się na filmowych Batmanach z lat 89-97, żeby zobaczyli jaka świetna to postać kiedy wpadnie w kompetentne ręce.

P.S. Nie rozumiem negatywnej opinii Krzysia Gonciarza na temat tego filmu; jego słowa nagrane tuż po seansie brzmiały jakby przespał większość filmu i nie skupiał się na tym co się dzieje na ekranie. Obejrzałem jego opinię przed obejrzeniem filmu i byłem ostrożny przed pójściem do kina, jednak po seansie… No cóż, po seansie jestem zdziwiony jego dziwną opinią, kiedy już widziałem film.

następny tekst o filmach ->

—————————————————————————
Ostatni odcinek Michał Poleca: