28. O cukrzycy

[Z racji tego, iż jest późno i nie do końca jestem w stanie napisać coś samodzielnie, wklejam swój tekst z roku 2010. Wtedy mijała piąta rocznica zachorowania przeze mnie na cukrzycę. Dzisiaj mija siódma. Zapraszam!]
W domu panowała dziwna atmosfera. Pełna napięcia, lekkiego zdenerwowania, nawet może i strachu. Ale strachu o co? Oglądał z tatą ‚Pana Tadeusza’, którego akurat puszczali w Telewizji Polskiej, i nie rozumiał do końca targających nim uczuć. Może był za młody, może jeszcze nie doświadczony przez życie…

Nastała rzecz niespodziewana i dosyć niepokojąca. Oglądał już ten film wielokrotnie, więc wiedział, że w tym momencie, gdy zwiewne postacie w spowolnionym tempie chodzą po lesie, obraz nie powinien się powoli ściemniać. Nie, zdecydowanie nie powinno być żadnej przerwy. Więc skąd wziął się ten ciemny ekran? Co się stało? Dreszcze przechodziły mu po całym ciele.

I wtedy ciemny ekran zniknął, ale zwiewne postacie już nie wróciły. Pojawił się mężczyzna. Po chwili zauważył, że jakiś nieznany mu ksiądz. Duchownemu zajęło jedynie kilka minut na przekazanie ważnego dla wielu narodów komunikatu. A chłopcowi kilka sekund by zalał się łzami.

Papież Jan Paweł II nie żyje.

 

 

Była sobota po pogrzebie papieża. Piątek był dniem wolnym od szkoły, by można było oglądać transmisję. Niedowierzanie i smutek u chłopca w większości już minął. Tak, był za młody, by w pełni odczuwać emocje związane z tym wydarzeniem.

Z drugiej też strony na głowie pojawił mu się nowy problem. Od kilku dni potrzebował częstego przyjmowania płynów, tak straszne pragnienie odczuwał. Z tego też powodu nawet w nocy musiał wstawać do toalety, by wydalić z siebie ogromne ich ilości. Zmizerniał, schudł, ale cały czas się śmiał i był radosny. Czemu miałoby być inaczej?

Tak samo gdy tej właśnie soboty był w odwiedzinach u babci na wsi. Nie uszło uwadze niektórym, że wypił pod rząd prawie trzy szklanki nielubianego przez siebie soku grejpfrutowego. Jego bladość i wychudzenie raczej komentowano bardziej w dowcipnej formie.

 

 

Następnego dnia po odwiedzinach babci na wsi miał swoje imieniny. Dostał życzenia od kilku osób, czym, jak zawsze, lekko się peszył, bo nie za bardzo lubił tego typu sytuacje. Mimo to dziękował wszystkim w przerwach pomiędzy piciem wody a chodzeniem do toalety.

Ale głównym plusem tego dnia było dla niego dostanie z okazji imienin białej czekolady, jego najukochańszej i najbardziej ulubionej. Nie wiedział czemu, ale uwielbiał jej smak, tak samo jak smak wiórków kokosowych. Żeby zaostrzyć sobie apetyt postanowił zatrzymać ją sobie na następny dzień. Przetrzymane będzie lepiej smakować, myślał.

Może i lepiej, że tak zrobił.

 

 

Tym razem droga do szkoły wydawała się być bardzo stroma i niesamowicie męcząca. Dzień po imieninach był jeszcze bardziej zmęczony niż w dniach wcześniejszych. Po przejściu jednej trzeciej drogi już ledwo stał na nogach, a musiał jeszcze dojść do samej szkoły. By dodać sobie sił i otuchy (a także zwalczyć pragnienie) wszedł na chwilę do sklepu i kupił butelkę Coca-Coli. Pił ją po drodze, ale zmęczony był wciąż tak samo.

Gdy siedząc pod aulą w szkole (pod którą, żeby się dostać trzeba było wejść na samą górę, co zmęczyło go jezszcze bardziej) przychodziły pierwsze osoby z klasy prawie każdego, bez głębszego zastanowienia, pytał się czy jest blady. W sumie dopiero wtedy ludzie zauważali ten fakt i na samym początku lekcji tańca, po dogłębniejszym przyjrzeniu się, odesłali go do pani pielęgniarki. Zszedł sam na dół.

Pielegniarka kazała zadzwonić mu po któregoś rodzica. Pożyczyła mu drobne do automatu (nie miał jeszcze swojego telefonu komórkowego), a on zadzwonił do domu, gdzie akurat była mama. Przyszła po niego i został zwolniony z lekcji.

 

 

-I jak?

-Poza skalą, panie doktorze.

Doktor ciężko westchnął nie patrzać się nawet na chłopca stojącego w progu gabinetu, który przed chwilą przyszedł z pielegniarką z zabiegowego, gdzie nakłuto mu palec biorąc trochę krwi do dziwnego aparaciku.

-Cukrzyca.

Chłopiec, wciąż uśmiechnięty, obserwował poważne miny dorosłych i słuchał jak mówią o tym, że musi iść do szpitala. Nawet ucieszył się z tego powodu, bo nigdy tam nie był, a chciał zaobaczyć jak to jest.

 

 

Był trzeci dzień. Wieczór. Chłopiec dopiero zdał sobie sprawę z tego, że jest chory. Że zachorował na coś, co nie puści go do końca życia, chyba że medycyna pójdzie aż tak do przodu. Że zachorował na coś, co wywróci mu życie do góry nogami. Że nic już nie będzie takie samo.

Płakał pod kołdrą, by nikt nie widział jego chwili słabości.

 

 

A pięć lat później, mając za sobą aklimatyzację z Cukrzycą w normalnym nie-szpitalnym świecie, pierwsze bunty przeciwko Niej, nie badanie poziomów stężenia glukozy we krwi przez całe tygodnie, chęć wstrzyknięcia sobie zabójczo dużej ilości insuliny, powrócenie do dbania o siebie i o Nią, ów chłopiec nie umie sobie wyobrazić, a co dopiero przypomnieć, normalnego życia, bez pewnych wyrzeczeń, nakazów, zakazów i strzykawek. Wydaje mu się to tak niesamowicie abstrakcyjne… Jeść kiedy się chce? Nie liczyć na szybko ile jednostek insuliny wstrzyknąć sobie w danej chwili przy zbyt wysokim poziomie stężenie glukozy we krwi? Nie czyć sennego otępienia lub podobnego do alkoholwego stanu w skrajnych przypadkach cukrowych?

Nie, ten chłopiec nie wie, nie pamięta co to jest. I nawet nie chce chyba wiedzieć, bo najwidoczniej boi się zmiany. Dlatego na rękę mu jest, że medycyna nie poszła jeszcze aż tak do przodu…

Dodaj komentarz